Smoczątko – część 3

Wincent przewrócił stolik stojący obok i odskoczył, tak, że mebel zablokował drzwi do pieca.
— Rany boskie! Szybko – krzyknął – łap tę skrzynię!
Wspólnymi siłami, podparliśmy nią stolik i usiedliśmy, zlani potem – ze strachu i wysiłku. Z pieca dobiegało drapanie, od którego włos jeżył się na głowie, a ciarki przechodziły po plecach.
— A na strychu, co trzymasz, bazyliszka?! Coś ty sobie myślał, hodując tu tego demona?!!! Za takie rzeczy palimy na stosie!

***
— I?
— I okazało się, że jajo wygrał w karty, w jakiejś spelunie, od obcego człowieka.
— Albercie, to dalej nie wyjaśnia dzisiejszych zdarzeń…
— Rzeczywiście. Ekhm – braciszek chrząknął i odwrócił wzrok – pomyślałem, że bezpieczniej będzie, jeśli wezmę gada pod opiekę…
— Smoka! Pod opiekę?!
— Dla dobra ogółu! Wiedza na ich temat jest dość mała, a okazja do podobnych badań – niezwykle rzadka.
— Boże, zwariował!
W powietrzu pojawiła się charakterystyczna woń potu, krowiego łajna i taniej gorzały – to okoliczni chłopi zaczynali ściągać w miejsce, skądinąd niecodziennego, zdarzenia.
— No i masz… Trzeba wymyślić jakąś bajkę dla pospólstwa.
Na przedzie szedł Wojciech, omiatając wszystko niespokojnym spojrzeniem. Za nim zgromadziło się ponad tuzin niespokojnych duszyczek. Ojciec Piotr, co by było go lepiej widać, wszedł na przewrócony wóz i rozpoczął mowę:
— Ludzie! Miasteczko nasze nawiedził demon! Sługa piekielny – smok!
Niespokojny pomruk przeszedł między zgromadzonymi.
– Czy to przez nasze grzeszne życie, czy przez diabelskie sztuczki, czy może jest to próba zesłana nam przez Pana – nie wiemy. Ale niezależnie od przyczyny, jedno jest pewne! Konieczne jest oddać się modlitwie…
Tu ludzie zaczęli oglądać się po sobie, zaś na ich oblicza wdarło się zwątpienie.
– I wyrżnąć złe nasienie! Ogniem i mieczem! Piką i widłami! – dokończył z werwą Brat Albert.
— No, tak… Właśnie tak… — kontynuował zbity z tropu ksiądz – Wszyscy, chętni pomóc w słusznej sprawie, spotkają się ze mną po wieczornym nabożeństwie pod kościołem. Bóg z wami!
— Toć – trzeba się spieszyć, bo pożre kobietę! – wydarł się ktoś z tłumu.
— Gdzi tam! Jeszcze jego – przed tom jendzą – ratować bedziomy!
— Wojciechu! – ksiądz skarcił parobka wzrokiem – Opamiętaj się! Moi drodzy, działając pochopnie, tylko pogorszymy sytuację. Ruszymy jutro – lepiej przygotowani.
— Musimy wysłać list do biskupa… — zwrócił się, już ku Bratu, zeskoczywszy z zaimprowizowanej ambony – Żywię nadzieję, że przygotowałeś jakiś plan, na wypadek takich zajść – tu ostro spojrzał na zakonnika.
— Mam kilka pomysłów…
Duchowni, w drodze do klasztoru, przedyskutowali swoją sytuację. Na szczęście, smok był młody i pokonanie go konwencjonalnymi metodami, nie powinno sprawić trudności. Podejrzewali, że zaszył się w lasach pobliskiej Dziadowej Góry. Na jej szczycie znajdowały się wiekowe ruiny, zaś niewiele niżej, Grota Pokutnika – spora jaskinia, której nazwa, nawiązywała do jednej z legend. Co wybrał potwór – trudno było stwierdzić.
Wkrótce – dotarli na miejsce. Gotycki klasztor, otoczony był murem, porośniętym gdzieniegdzie rozmaitymi gatunkami bluszczy. Proste, acz potężne budynki, otaczał ogród i obszerne podwórze.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Trzeba było działać. Po szybkim posiłku, Ojciec Piotr udał się do klasztornej biblioteki. Sala przewyższała dwukrotnie wielkością nawę główną, mimo to ustawione ciasno wysokie, drewniane regały, przytłaczały. Pośród zapachu wiekowych woluminów, zakonnik zasiadł do książek, starając się zgłębić wiedzę na temat przeciwnika.
W tym czasie, Brat Albert dosiadł Szczurka – swojego ulubionego siwka i pomknął galopem ku pobliskiemu obozowi armii królewskiej. Postanowili wezwać żołnierzy na pomoc.
Chłodny wiatr szarpał mu włosy, a wyboista ścieżka utrudniała drogę. Był zdenerwowany. Jego nastrój pogorszył się jeszcze bardziej, z chwilą kiedy dostrzegł na horyzoncie ciemny dym.


Nie wiesz o co chodzi?

Przeczytaj pierwszą część!