Smoczątko – część 6

***
Obóz powoli szykował się do snu. Sierżant podszedł do Alberta, kiedy ten, ukończywszy opatrywanie, obmywał ręce.
— Rozważnie uczyniłeś prosząc Ojca Piotra o wstrzymanie chłopów. Jeśli moi żołnierze nie mogli dać rady potworowi, to co dopiero oni.
— Lepiej nie ryzykować — odpowiedział zakonnik. — Pewnie większość straciłaby życie. Mam nadzieję, że list dotrze nim zdążą wyruszyć.
— Wieleń blisko, droga prosta, a i chłopak pełen zapału. Zdąży. Bardziej martwię się o nasze posiłki — tu skierował wzrok na zachód. — Zastanawiam się czy dobrze robimy czekając w tym obozie. Rozbiliśmy go 2 dni temu i mieliśmy tylko przeprowadzić ćwiczenia w lesie. Z drugiej strony, żołnierze zasługują na chwilę wytchnienia przed dalszą drogą.
— W pięćdziesięciu i tak nie jesteśmy w stanie dobrze obstawić Groty Pokutnika…
— Pięćdziesięciu czterech — poprawił go sierżant. — Chodźmy spać, trzeba wypoczywać, póki jest ku temu sposobność. Kiedy rozpoczniemy oblężenie smoczego leża, niewykluczone, że trzeba będzie czuwać dzień i noc, aby nie dać się zaskoczyć.

Kolejny dzień był ponury i mglisty. Posępna pogoda pogarszała nadwątlone już morale żołnierzy. Minął ranek i południe, a posiłków nie było widać. Dopiero wieczorem powrócił wysłany wcześniej goniec.
— Panie sierżancie! — nowo przybyły zeskoczył z konia i wyprężył się przed dowódcą — melduję, że prośba o pomoc została odrzucona! — z tymi słowami podał zapieczętowany list Lambertowi.
— Co?!
Sierżant rozerwał pieczęć i szybko przebiegł tekst wzrokiem.
— Incydent z udziałem obcych wojsk na zachodniej granicy. — Tu obrócił się w stronę stojącego obok Alberta — cały garnizon został wysłany, żeby bronić Królestwa! Kapitan poważnie powątpiewa, iż jakaś przerośnięta jaszczurka jest istotnym zagrożeniem. Jednak, jeśli uważam, że pogoń za potworem jest niezbędna, a sytuacja krytyczna, mamy udać się wraz z oddziałem za smokiem i ubić go. Natomiast, jeśli okaże się, że zagrożenie nie było realne, zostanę zdegradowany i przeniesiony do straży miejskiej, gdzie wyzbędę się fantazji.
— Pięknie…

***
— Wielebny, tu jest klucz do pokoju — to mówiąc Hubert podał przedmiot Piotrowi — proszę się rozgościć i zrzucić z siebie tę ciężką zbroję. Ja w tym czasie przygotuję grzane wino i jakąś strawę.
— Rzeczywiście, ten strój nie jest zbyt wygodny, dziękuję — Duchowny oddalił się w kierunku sypialni.
Chłopi pochłonięci byli jedzeniem, mocnym napitkiem oraz pięknymi służącymi, które roznosiły poczęstunek. Część ludzi siedziała na drewnianych krzesłach, część na prostych, ale obleczonych skórami ławach. Niewiasty szybko zaczęły przysiadać się do mężczyzn i zachowywać nieco rozwiąźle.
Mężny Wacek siedział w kącie, ze spuszczoną głową. Twarz miał smutną, a ubranie brudne. Hubert zajął miejsce obok niego.

Rys. Emilia Baszak

— Co cię trapi? — spytał.
— Panie! Chciałem smoka zastraszyć, za ducha żem sie przebrał, ino jak popadało to sie cała mąka polepiła… — odpowiedział mu łamiącym głosem.
Karczmarz przyjrzał mu się spokojnie.
— Mój drogi, widzę, że serce w tobie mężne i że grzechem byłoby ci nie pomóc. Mogę dać ci wór świeżej mąki… — tu zawiesił głos.
— Tak? — chłopak podniósł na niego wzrok pełen nadziei.
— Tak, ale mogę też sprawić, że kiedy staniesz przed smokiem, zmienisz się w — tu zniżył głos — prawdziwą!… straszną!… zjawę! — ostatnie trzy słowa zaakcentował wyjątkowo mocno.
— Ee… Tak? — elokwentnie dopytał Wacek.
— Oczywiście! Będziesz najstraszliwszym duchem jakiego widziano przez ostatnią dekadę! Popatrz — wyciągnął zapisany bordowym atramentem zwój — tu wszystko jest napisane. Umiesz czytać?
Młodzian spojrzał na niezrozumiałe szlaczki pokrywające papier.
— No, tak, tak. — powiedział Wacek, dodając w myślach “Jak powiem, że nie — uzna, żem głąb!”.
— Wspaniale! Wystarczy tu podpisać.
— Tylko… po co?
— Tutaj zaświadczasz, że użyjesz swoich mocy do walki ze smokiem i pomożesz mi, jeśli będę tego potrzebował. Mniej więcej — uśmiechnął się ciepło. — To jak, podpiszesz?
— A, no właśnie… — “Oj…”.
— Można też przyłożyć palec z kropelką krwi — w jednej chwili, w ręku karczmarza pojawił się mały, obsydianowy nożyk.
“Ufff…” — ulżyło Wackowi.
— Czyli mam tam dać naciętego palucha i zostanę strasznym duchem?
— Tak, wszystko jest tu opisane — uśmiechnął się, kładąc nóż przed rozmówcą.
— Zgoda! — szczęśliwy Wacek skaleczył palec, po czym dotknął karty. Poczuł lekkie pieczenie.
Hubert szybko zabrał umowę i nóż, uśmiechając się.
— Wszyscy usłyszą o dzielnym Wacławie, synu Jana. Teraz odpocznij, ciesz się chwilą.
Wacek, rozsiadł się wygodnie, sięgnął po piwo, pociągnął długi łyk i począł marzyć o swoim nadchodzącym zwycięstwie. Ciekawe skąd ten dobry człowiek znał ojca…
Gospodarz wrócił do kontuaru. Spod lady wyciągnął butelkę, odkorkował i napełnił winem cynowy kielich. Wsypał szczyptę przypraw, złapał naczynię za czarę, a kiedy napój zaczął delikatnie parować, odstawił. W tej samej chwili powrócił ksiądz, teraz już w prostym habicie.
— Bardzo proszę, grzane wino — przy tej pogodzie pomoże pokrzepić i ciało i ducha. Oraz… — sięgnał pod ladę raz jeszcze — wyśmienity gulasz. Zośka przed chwilą przyniosła, proszę jeść, póki ciepłe.
— Bóg zapłać. Widzę, że wszyscy dobrze się bawią. Trudno ich będzie przekonać do wymarszu.
Głodny zakonnik od razu zaczął jeść. Gulasz był wyborny, natomiast wino błyskawicznie rozgrzewało.
— Przy tej pogodzie dalsza wędrówka nie miałaby większego sensu, za oknem szaleje teraz straszna burza — Rzeczywiście, deszcz gwałtownymi strugami uderzał o szyby, rozświetlane co chwilę blaskiem błyskawic. — Podziękować Ojciec może temu hultajowi siedzącemu w kącie — tu wskazał na ogromnego, muskularnego mężczyznę o czarnej skórze. Jegomość zajęty był wielkim kuflem… mleka, zjadaniem jaj i kopceniem fajki. Parszywa twarz nie wyrażała niczego.
— Na rany Chrystusa! Co to za bestia?! Czarny cały… diabła gościcie?! — z wrażenia upuścił łyżkę.
— Spokojnie, spokojnie. To płanetnik*. Akurat ciągnął chmurę w naszej okolicy, kiedy pękł mu powróz. To zszedł tu do nas, poprosił o strawę oraz butelkę gorzałki. — Jestem dobry człek, to nie odmówię w potrzebie. Beatus, qui prodest, quibus potest**.
— Coś takiego… Pierwszy raz widzę. Ale to demon! Trzeba go zgładzić! Ochrzcić chociaż! — uniósł się Piotr.
— Wypocznie i zabierze tę zawieruchę ze sobą. Nie pozwolę skrzywdzić gościa, nikomu krzywdy nie robi.
Duchowny spojrzał na rozmówcę spode łba.
— Nie jest mi to w smak… Wszystkich tak pan przyjmuje i utrzymuje “za Bóg zapłać”?
— Zazwyczaj. Ojciec zajmował się tutejszym lasem, stąd przydomek, natomiast podczas jednej z wędrówek po lesie znalazłem skarb — skrzynię złota. Obiecałem sobie, że skoro Bóg tak mnie nagrodził to i ja coś dobrego muszę uczynić. Otworzyłem ten przybytek i dobrych ludzi goszczę jak mogę.
— Dziwy nad dziwami… — wymamrotał Piotr. Zdążył już skończyć posiłek i czuł, że wino choć przyjemnie rozgrzewa to bardzo usypia. — Chyba wystarczy mi wrażeń na dziś. Skoro nie możemy wyruszyć, położę się, żeby być gotowym skoro świt. Nie będzie mnie też drażnić widok tej bestii. Z Bogiem!
Hubert uśmiechnął się i skinął mu głową. On miał tu jeszcze trochę pracy.

* Postać w oparciu o P. Zych, W Vargas: Bestiariusz Słowiański. Oleśnica, Wydawnictwo Bosz, 2012.
**Szczęśliwy, kto pomaga, komu może.


Nie wiesz o co chodzi?

Przeczytaj pierwszą część!